"Wschód słońca w dniu dożynek.", Suzanne Collins

Skoro masz stracić wszystko, co kochasz, po co jeszcze walczyć?

W dzień dożynek mieszkańcy Panem budzą się zdjęci strachem. W tym roku, z okazji drugiego Ćwierćwiecza Poskromienia, dwukrotnie więcej trybutów trafi na arenę.

Haymitch Abernathy z Dwunastego Dystryktu woli nie zastanawiać się nad tym, co przyniesie los. Chce tylko przebrnąć przez ten dzień i spotkać się z dziewczyną, którą kocha.

Gdy słyszy swoje nazwisko, czuje, że jego przyszłość legła w gruzach. Musi zostawić bliskich i jechać do Kapitolu w towarzystwie trójki innych trybutów z Dwunastki: przyjaciółki, która jest jak młodsza siostra, kompulsywnego analityka i największej snobki w mieście.

Haymitch od samego początku wie, że przeznaczono go do odstrzału, lecz coś pcha go do walki… Pragnie tylko jednego: by jej skutki odbiły się echem daleko poza zabójczą areną. 

~*~

Mam ogromny sentyment do uniwersum Igrzysk Śmierci. Dlatego po "Wschód słońca w dniu dożynek" sięgnęłam z ogromną ciekawością i nie mogłam doczekać się tego, aż w końcu poznam historię Haymitcha, który ciekawił mnie już w pierwszym tomie serii. W związku z tym miałam też ogromne oczekiwania w związku tą częścią i...w znacznej części się zawiodłam. 

Otóż ta historia jest do bólu wtórna (chociażby znowu mamy trupę i ten sam schemat co w 3 pierwszych częściach) i wiele elementów jest po prostu bezsensowna (np. zabicie kilku osób z organizatorów igrzysk, które przeszło zupełnie bez echa). A przecież te igrzyska miały być inne - w końcu były 50siąte. Dlatego można by było się spodziewać, że ich organizacja tym bardziej będzie dopięta na ostatni guzik, a to co będzie się działo na arenie będzie nie tylko zaskakujące, ale również brutalne i krwawe. Jednak tym razem można było odczuć, że wszystko szło nie tak, a niemalże wszyscy organizatorzy dali plamę. Miałam wrażenie, że Haymitch prześlizguje się przez wszystko tak zwanym psim swędem - zupełnie nikt go nie atakuje, niemalże nikt się nim nie interesuje, jednakże ten zachowuje się jak niesprawiedliwie potraktowany męczennik, który ma wszystko stracić. W tej historii to wszyscy inni mają więcej ikry w sobie niż ten chłopiec. 

Jednak z drugiej strony było kilka scen, które sprawiły, że się wzruszyłam. Może to dlatego, że tym razem weszłam do tego uniwersum będąc już matką, więc siłą rzeczy patrzę na głodowe igrzyska z zupełnie innej perspektywy niż do tej pory. W dodatku mimo tego, że tym razem ta powieść jest zwyczajnie nudna to już nigdy nie będę patrzeć na Haymitcha tak samo. Po lekturze tej książki jest mi go ogromnie żal i pod koniec miałam ochotę po prostu go utulić. Jednak ten ból i ta trauma, której doznał jest tak trudna do udźwignięcia, że, aż niemożliwa do utulenia i zaleczenia. I chociażby właśnie dlatego warto przeczytać tę powieść, chociaż tak na prawdę...

...Suzanne Collins stworzyła książkę, co do której mam mocno mieszane uczucia.  Z jednej strony teraz łatwiej mi empatyzować z Haymitchem, ale z drugiej mam nieodparte wrażenie, że "Wschód słońca w dniu dożynek" to tylko średnio udany skok na kasę. W tej książce są dobre momenty, jednak w ogólnym rozrachunku wypada niestety bardzo przeciętnie. 

Komentarze

Prześlij komentarz

W związku z ustawą RODO o ochronie danych osobowych, informuję, że na tej stronie używane są pliki cookie Google oraz inne technologie do ulepszania i dostosowywania treści, analizy ruchu, dostarczania reklam oraz ochrony przed spamem, złośliwym oprogramowaniem i nieuprawnionym dostępem. Zostawiając komentarz wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych i informacji zawartych w plikach cookies.